Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/189

Ta strona została przepisana.

— Dlaczego? —
— Bo dopiero o szóstej jutro kończę robotę.
— Dlaczego tak późno? —
— Muszę. Nie starcza. —
Wrócili do miasta w milczeniu. Kiedy przechodzili przez most, Zośka ujęła jego rękę i szeptem zapytała:
— Pamiętasz? —
— Pamiętam.
Ale smutny był i niespokojny. Przed bramą zatrzymał się:
— Muszę iść do miasta — rzekł — więc do jutra. —
Myślałem, że wstąpisz — szepnęła ze smutkiem — chociaż na herbatę. —
— Nie dziecinko. Jutro. —
— Dobrze, jutro — szepnęła pokornie, ale kiedy odszedł, łzy zaraz zaćmiły jej oczy.
— Jeszcze nie zapomniał — wyrzekła półgłosem.

— Zośka! Ty płakałaś... —
— Nie, nie. —
— Zośka! Umówiliśmy się, że będziemy sobie zawsze mówili prawdę. Więc powiedz...
Milczała.
— Zośka, tak było? —
— Tak.
— Więc? —
— Tak. Płakałam. —
— Dlaczego? Kto cię skrzywdził? —