Niema go!
Przymknęła oczy, bo ten ostatni akt dramatu Rudzkiego, począł ją męczyć boleśnie. Przed jej duszą przesuwał niejako dzieje jej marzenia, mącił jej myśli, targał sercem, a czarował duszę.
Przymknęła więc oczy, i słuchała jeno...
A w takt melodyjnych, rytmicznych słów płynących ze sceny, jęły w niej wstawać wszystkie z nim przeżyte chwile, wszystkie szczęścia nadzieje, marzenia, rozkosze i sny...
Niema go!
Jest gdzieś daleko, i pisze czasami, miał jakieś przejścia, jakiś pojedynek, — i czemuż, czemuż nie powrócił do niej?
Czemuż jego listy są tak smutne, głuche i ponure, czemuż miłosne słowa ich są tak blade, i wypowiadane nawet najgorętszym szeptem, brzmią niby echo, dalekie, milknące echo?
Niema go!
A serce tak woła za nią, za tą rozkoszą jego obecności, tak wzywa płomiennie, i tak gorzeje wieczystą ofiarą!
Czyż on nie słyszy tego śpiewu, tego wzywania, tego ustawnego krzyku!?
... Cicho, cicho...
Uspokój się serce rozszalałe.
Otworzyła oczy i spojrzała znowu na scenę.
Akt dobiegał końca.
Pod melodyę cichą, polotną, srebrzyście i śpiewnie łkającą, rozperlały się w ciszy zupełnej i do serc wnikały, słowa:
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/224
Ta strona została przepisana.