Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/233

Ta strona została przepisana.




3.

— Kto tu? — Rudzki zatrzymał się i wyciągniętą ręką dotknął ciemnej postaci, która się nagle przed nim podniosła ze schodów — kto? —
— To ja. —
— Kto? — bezmierne zdziwienie zadrgało w jego głosie — To ty, Zośka?! —
— Tak, to ja. —
— Bój się Boga! Cóż ty robisz tutaj o tej porze? Na schodach? —
— Czekałam na ciebie. —
— Na schodach? —
— Na schodach. —
— Mój Boże! — wykrząknął prawie jak dziecko. Czy stało się co? —
— Nic. Tylko... —
— Tylko? Mówże! Przecież ja drżę z niepokoju. —
— Tylko... i ja chciałam ci podarować kwiaty... za ten dramat... — odpowiedziała cichutko.
— Zosik! —
Otworzył szybko drzwi swego mieszkania. Wprowadził ją do wnętrza. Zapalił światło. Drżały mu ręce, i nie wiedział, co ma właściwie robić. W jego smutnych oczach zapalać się jęły jakieś ży-