Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/244

Ta strona została przepisana.

nieopowiedzianie. Przekręciła więc znowu kurek przewodu, stało się jasno, zbyt jasno.
Pochwyciła list, i czytała dalej:
„Taki, jaki jestem, nie jestem w stanie dać Pani szczęścia, które przecież oparte być musi na rzeczywistości, ale nie na złudzie.“
W mózgu jej, w niej całej stała się grobowa cisza. Milczenie takie, że słyszała jeno zamierający wolno szum własnej krwi, i bicie coraz słabsze i słabsze porażonego serca. A potem nastała już taka cisza, że słyszała szmer łez płynących po jej twarzy.
... Rze-czy-wistość... —
Rzeczywistością było to, że go kocha, i że miłość jej boleśnie została odtrącona. Bo on nie chce opierać szczęścia na złudzie...
„Zniknę na czas pewien z oczu pani“, czytała półgłośnym roztrzęsionym szeptem „ale się szczęścia nie wyrzekam. O nie! Jeno nie jestem teraz Pani godnym, bo rozbite są moje uczucia. Proszę nie mieć mnie za podłego, bo jestem tylko słaby. I proszę wierzyć tak, jak ja wierzę, że kiedyś wszystko się naprawi.

Serdeczny uścisk dłoni K. S.“

Aha!
Serdeczny... uścisk... dłoni...
Ha! ha! ha! ha! ha!
No, oczywiście! Teraz to już wszystko jest jasne zrozumiałe!
Serdeczny... uścisk... dłoni...
Ha... ha... ha... ha... ha...