Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/246

Ta strona została przepisana.

Oh!
Ręka, która miała ostre szpony i żelazną siłę, ściskać jęła jej serce. Płomień, który był szatanem żaru, owinął jej mózg.
Suche łkanie rozrywało piersi...
Niema go! Umarł...
Tak, tam w sercu umarł...
Nie, nie! Oh, nie! Umiera razem z sercem...
Podniosła się cicho, bezszelestnie i podeszła ku oknu. Dusiła się. Palce jej rąk skrzywione a drżące rozerwały bluzkę na piersiach, rozerwały stanik, i zdarły bieliznę. Chłód nocy owiewał nagie ciało, a ono, mimo to, paliło okrutnie.
Dusiła się.
Wpiła palce w ramię, wpiła z taką siłą, że paznogcie zaryły się w ciało, i krew trysnęła.
— Żyję jeszcze — przemknęła zbłąkana myśl.
A jego niema!
Posiadł ją całą, wziął z niej rozkosz, zniszczył bezpowrotnie cały czar jej młodości, uczynił szaloną i pragnącą... tu — tu — tu — w tym samym pokoju.
A teraz...
Serdeczny uścisk dłoni...
Dusiła się.
Ręka, która miała ostre szpony i żelazną siłę ściskała coraz mocniej jej serce. Płomień, który był szatanem żaru, przeżerał już jej mózg.
Chłód nocy owiewał jej nagie piersi, a one paliły piekielnie.
Dusiła się.