że jestem z nich najpoważniejszy, a to z tej zrozumiałej przyczyny, iż nigdy nie mam pieniędzy. —
— Ha! ha! ha! Trafił w sedno! —
— Przecież się raz przyznał. —
— Fantazję przepił. Już teraz tylko prawdę gada. —
— „Żeń się, Jasiu, żeń się!“ — zanucił Bajorski, i wnet wszyscy podchwycili:
„Będzies ty miał scęscie!
A jak się ozenis,
To się i odmienis!“
— No, a możebyśmy co tak zjedli! —
— Dobra myśl! —
Stalińskiego usadzono na honorowem miejscu, to znaczy na jedynym, niemożliwie skrzypiącym fotelu, ostrzegając żartobliwie:
— Skrzypi gorzej niż współczesna filozofia, ale to sprzęt stary i wypróbowany! —
— Niegdyś siadały na nim damy, ale że kobieta wogóle nie dorosła jeszcze do zajmowania poczetnego miejsca, więc gospodarz przeniósł do naszego pokoju! —
Staliński śmiał się swobodnie i oglądał wesołą kompanję. Obok niego siadł pan Lipciński „malarz z profesji“, i jego „drugie wydanie“ kolega Roman Saski. Coś się między sobą szeptem porozumiewali. Staliński usłyszał:
— Słuchajno, te, Lipciński! —
— Hę? —
— Centy masz? —
— Mam! —
— Zapłacisz za mnie? —
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/38
Ta strona została przepisana.