„Czyż nigdy?
O, czyż nigdy nie mam ujrzeć w oczach twoich znaku zrozumienia mojej za tobą tęsknoty?
Tęsknoty, która duszę moją do cna przepaliła, do najtajniejszych jej głębi, z marzeń mych górnych i snów płomiennych szary popiół zmierzchów czyniąc, noc w duszy mojej głuchą rozpościerając, noc, której jedynym brzaskiem świetlistym jest słaba, wątła jak ostatni blask zachodu — nadzieja?
Czyż nigdy?
O, czyż nigdy, oczy twoje nie błysną ku moim radośnie, nie obnażą promieniem swoim bolesnej mej tajemnicy, i głębi swych tajnych, czarownych, cudownych głębi czyż nigdy nie rozjaśnią?
Oczy twoje w duszę mi się oświeciły niby dwie gwiazdy przewodnie, lub niby dwa błędne, leciuchne płomyki złote, co świecą i drgają i sypią łagodnym rozbłyskiem by ciche, nienazwane latarenki ludzkiej, serdecznej tęsknicy...
O oczy twoje!
Są niby dwie czarowne otchłanie, w których miłość moja tonie z cichą wiarą, z ufnością, z rozkoszą, z nadzieją!
O oczy twoje!