godę, w szał jedyny, w świat marzeń, snów, upojenia. Powiedz: miłość moją w płomień śmierci obrócę i popiołem u stóp twych szarym się położę.
Jeno mi nie mów, że nigdy...
Jeno niech oczy twoje przewidzą cudowne, i spojrzą na mnie swej łaski promieniem.
Jeno niechaj się usta twoje raz ku mnie uśmiechną, i serce twe na moim zabije.
O nie patrz na mnie! Tęsknotę widzę w oczach twoich, tęsknotę, której nie znam i której nie rozumiem...“
Skończył się taniec.
Muzyka zamilkła w echowym akordzie, i czar prześnionej chwili jął konać wolno w cichych, coraz rosnących pogwarach.
Rudzki stał przed Zofią z opuszczonemi powiekami, pod któremi gorzały straszliwe żary oczu, z bladą twarzą i lekkim uśmiechem. Płomienne fale uniesienia szły ustawno przez jego duszę, szły wichrem świetlistym, ból niosącym i płomień‑piosenkę...
Skłonił się przed nią jeszcze poważniej, niżeli przed chwilą i wyszeptał z trudem:
— Pani... —
— Dziękuję, bardzo dziękuję... —
Nie podniosła oczu.
Odszedł. Przeciskał się z chmurą na czole pomiędzy tłumem par, nie widział spojrzeń kobiet płomiennych, nie słyszał szeptów wzywających, nie słyszał i nie widział nic.
W duszy jego był szał, a w sercu krzyk tęsknoty...
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/94
Ta strona została przepisana.