Owiał ich czar.
Zofja lekko przechyliła głowę, półprzymknęła oczy i nieuchwytnie coś do siebie szeptała. Śniła się jej inna nierównie upojniejsza chwila i zapominała na mgnienia, kto ją dziś niesie w ramionach.
A serce Rudzkiego prawie oszalało.
Zuchwałej szept nadziei zapalił je w żagiew płomienną, i tętnem krwi gwałtownej wygrywał hymn słoneczny:
Zbliża się, zbliża już cudu godzina, godzina snów spełnienia, i marzeń uroku! Spali się już miłości przeczysta bezwina, którą widzę, olśniony, w tajemnem twem wzroku. Zbliża się, zbliża chwila oszołomień, chwila szałów obłędnych, straszliwych uniesień! Godzina dojrzewania piękniejsza niż jesień, niżeli śmierć mocniejsza jak słoneczny płomień! Szaleństwem się zapalą, ogniem staną oczy, pożarem serca nasze, a płomieniem dusze! Serce moją krwią żywą niby pieśnią broczy, myśl moja żyje wiecznie w wirach w zawierusze! O gdybyś ty me serce znała, ty cudowna. Gdybyś znała mą duszę kochającą słońce! Gbybyś znała, jak niczem jest potęga słowna, a jak wielkie są żary mej krwi pałające!! O gdybyś! Dusza moja jest twym niewolnikiem, pieśni moje już tylko ciebie znają jedną, serce moje się stało szalonem i dzikiem dla ciebie umrzeć, zabić — dziś mi wszystko jedno! Za jeden twój całunek — niech śmierci tysiące! A za jeden twój uścisk — całych światów prochy! Tyś jest pieśń moja, życie; tyś mój kwiat i słońce! Słoneczny dziś ja jestem ja co znałem lochy! Jestem piękny swą siłą, jestem jasny, dumny, kocham wolność przez ciebie i wolność dla ciebie! Roztrącam
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/97
Ta strona została przepisana.