łych obdartusów: będziesz miał z niego pociechę. Drugi syn blaszki w pudełeczka układa, rachuje i zamyka: to przyszła chluba narodu. Setki miljonów groszy ludzkiego potu wyciśnie, krajowy przemysł wzbogaci o tysiąc suteryn nędzy. Tylko syn trzeci, sprawiedliwy człowieku, nie udał ci się, widzę... Z garbuskiem jednym poprzestaje, a gdy podwieczorek otrzyma, niesie swój smaczny chleb z powidłami małej hałastrze na podwórko. Źle go pilnujesz, sprawiedliwy człowieku.
Gdy noc się zawiesi nad ziemią, i cisze znów w mrokach się kąpią, — ja i mój brat‑szatan chodzimy wtedy po świecie.
— Drap w okno, drap w okno, szatanie! Spadliśmy burzą, ukazaliśmy się nagle w błyskawicy i załoskotaliśmy.
— Pokaż no sumienie, człowieku!
— Boję się: lękliwe, jak dziecię — ktoś mi je sadzą wymazał.
Puknęliśmy w lufcik, twarze do szyby wkładamy.
— A befsztyk był smaczny?