— Odejdźcie! Lekarz mi nakazał.
Skrzypnęła podłoga pod nami, rozrzucamy upiory wkoło.
Nie pamiętasz nas?... sny dawne twoje. Tak płakać umiałeś, tak nas tulić umiałeś. A teraz my od zim na pobladły, a dygotamy od deszczu... Weź to pisklę małe na ręce... Fabrykant batem je wyciął, a ono płacze z bólu i wstydu.
— Wiem... brat mój młodszy śpi w sąsiednim pokoju — do niego idźcie... Mój siostrzeniec dorasta — jego budźcie. Kości mnie bolą od życia: puchu mi potrzeba, poduszek mi potrzeba... Wy tego nie macie... Głód — waszą niańką. Krew w zanadrzu nosicie i znaczycie nią czoła potępieńców. Głód, krew i nieziszczone pragnienia. Prometeusz pragnął... wiecznie iść, iść i iść — tego żądacie... I nigdzie wypoczynku... Nogi mnie bolą — nie mogę. Wiem już: poznałem was... przymierze djabła z artystą... Dwaj prometeusze... Nie pójdę po ogień: ręcem sobie poparzył.
A jednak zrywa się z łóżka, świecę już zapalił, boi się cienia własnego...
— Drap jeszcze, drap w okno, szatanie!
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/101
Ta strona została przepisana.