Spojrzały na mnie z wyrzutem i odeszły w milczeniu.
Tylko matka smutniejszą się jeszcze stała i zapłakała głośniej.
A ja zdziwiłem się, czemu siostry odwracają się ode mnie, czemu ojciec nieruchomo siedzi i czemu płacze matka?
Słyszę ten płacz po latach wielu — deszczami wspomnień perli się na moim czole — i dziwię się — i smutno mi za te łzy i za te matki, co nad synami nie płakać nie umiały.
Wyszedłem z domu... Wiosna śniegi topiła i wód spienionych grzywą deptała po trawach... Zaszeptał bór...
Pod nieba otwartą bramą stałem jak posąg z mgieł i marzenia — ręce do wodnic wyciągałem tęskne, a one srebrzyły się w szumach i biegły jak drżące fantazje z alabastru.
Młode orzeźwione lasów złotostruny zrzucały zimną odzież śniegów, wyginały ku mnie objęcia utęsknione, księgę natury mym oczom roztwierały.
Z lękiem, z pokorą, z zachwytem — karty jej czytałem.
A tam w zatęchłych murach zatęchłego
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/11
Ta strona została skorygowana.