Pytasz dokąd idziemy? Wszystko jedno, lekarzu, tu czy owdzie.
Wszak znałeś dotąd wszystkie drogi... Mama pokazała, ciocia, profesor... Tak było...
A jam nigdy nie wiedział... Wieczniem szukał... Błąkałem się...
A kiedym pół świata zeszedł, natrafiłem zaledwie na ślady własnych stóp. Ot i tyle.
Mówisz: „sława...“ Dziękuję... Taka tania... Za jeden poczęstunek, za jeden niuch tabaki... tylko się płaszczyć trzeba... Jużbym nie strawił...
„Społeczeństwo?“ — Drwisz doktorze... Niby te kupki złota? A widziałem wczoraj stolarza... Obstalunek na sto trumien... „Dla kogo?“ — pytam...
— At zbrodniarze...
A to byli ci, co chcieli jakoś tam inaczej... Niczego sobie — prawda?
„Bóg“ — mówisz... Odkryję ci tajemnicę... Poszedł na spacer oglądać kwiaty, które stworzył nad rzeką. — Pośliznął się i utonął...
Nie wiedziałeś? — to dobrze! możesz jeszcze zachorować. Ale jest inny... Nie rozpaczaj. Tam — z tych ambon sfruwające gnomy... Po-
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/112
Ta strona została przepisana.