Raz na lat sto, raz na lat tysiąc z mrocznych otchłani, które nad człowiekiem wiszą jak fatum — wstają mary przeczyste o głowach aniołów cudnych, budzą się do lotu białe czynu gołębice... Raz na lat sto, raz na lat tysiąc pękają ciężkie okowy myśli, i człowiek w nagie rzeźby ukochań swoich wpatrzony sam nagi wychodzi na słoneczne tchnienia...
Lecz oto sępy czarne owinęły go wkoło, szelest chmur się rozrósł w hałas gromów... Burza! Burza!...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ja wiecznie wojowniczy duch łamię, walczę... Dziesięć kościołów rozbiłem na miazgę, sto bogów o ziemię powaliłem... A ilekroć bracia moi, te biedne szczenięta nędz wszelkich, zwycięstwa moje zobaczą i umarłe kadłuby bogów nogą dotkną, pędzą za mną, jak oszalałe i krzyczą: „zwycięstwo!“ A ilekroć z za mgieł ciężkich wołam słońc nowych przeze mnie dojrzanych,