oni z płaczliwością dzieci mgły swoje stróżują i wiążą moje nogi, abym nie szedł dalej... Ja wiecznie wojowniczy duch, wydzieram się z ich więzów, łamię, walczę...
Burza, burza!...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Sto lat, lat tysiące czekałem...
Otwieram nozdrza na powiewy wichrów, przy błyskawicach czytam twarze ludzkie... Śniade wy, w zmarszczki popękane!
Rozwaliły się ciemnych podziemi ściany, wysypały się z nich istoty ludzkie na słońce. One, co dotąd łby chowały pod tapczanami, pragną się teraz zadokumentować.
I wszystko biegnie obnażone i zatraciło wstyd sztucznych osłonek.
„Hejże-ho! — hajże! dajcie mi kobietę nagą, obmytą z hańby księżych nauk, niech się okręcę jej ciała zapachem i wysączę jady rozkoszy...“
„Ho-hejże! taczki od rąk mi oderwijcie, bo chcę niemi ściskać i tulić, bo lont zapalony muszę ująć w dłonie...“
„Ho-hejże! sztylet w moich dłoniach błyszczy, jak słońce, rozżarzona nienawiść piecze mnie w skroń, jak czerwone żelazo“.