królewskiego — tylko burzę rozszaleć potrzeba.
Sto lat, lat tysiące czekałem...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Próżno mnie nęcisz, starcze, w cienie jatek mięsnych... Nieprędko, nieprędko jeszcze spocznę — w cieniach barykady siądę wtedy, tak jak się siada w akacji lub kasztana cieniu, i będę śpiewał tym, którzy umrzeć mają...
O jednym, jedynym Bogu; o potędze człowieka... Dziwnie oczy ludziom odskakują od m ojej pieśni... Zmętnieją, przerażą się i cofną...
I oto myśli wynoszę kędyś ponad głowy i widzę, jak pode mną pełza to mizerne i brudne, to złe — wszystko... Widzę braci moich czerwonych krwią i czarnych od ślepoty — nędze ich wytarzały w błocie, czad zbrukał... Tam mewy moje białe, myśli alabastrowe, oślepłe z bólu, zepchnięte na dół, podarte leżą i połachmanione na strzępy, — brudne, jak na barłogach szpitalnych, ulicznice...
Depce je tłum pijany wódką i okrzykuje za swoje siostry.
— Dajno mi, przyjacielu, noża, bo sąsiadowi muszę urżnąć głowę i zabrać mu pienią-