Śmieją się...
— A bić ją mocniej!...
Furczą baty... Jęk po uszach wali, jak zdychającej suki skomlenie, a budzi tylko śmiech i wzgardę.
Lecz ciszej, ciszej! Okrwawione ciało nie podskakuje już i nie drży, omdlałe leży na śniegu, jak drewno. Na ślicznym, białym śniegu prześliczne młode ciało oszpecone knutami nienawiści ludzkiej.
Wnoszą ją teraz do izby męża.
— O la Boga, la Boga — zafrasował się.
— A teraz jemu pięćdziesiąt — krzyczą...
Chwytają za kołtuniasty łeb, szamocą się — on rękami ich od siebie odpycha, aż trzeszczą ramiona, jak dach gonciany.
— Wiązać podragę.
Zarzucili postronek... Związali... Obalili na ziemię.... Już go na śnieg wynoszą, już mu ździerają ubranie.
— Niech żyje sprawiedliwość!...
I znowu jęk... I znowu śmiech sąsiadów i radość... Patrzy ich Chrystus na to z drewnianej kapliczki i Przenajświętsza Panienka i cieszą
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/130
Ta strona została przepisana.