trzaśnie, aż mu oczy na całe życie wywichnie; jeśli skrępowany na sińce swoje, a na powrozy się poskarży, — kolbą mu żebra połamie.
Idzie Chrystus, idzie Chrystus jezuicki. Polska ziemia stopy mu całuje, składa w jego sakwach podróżnych Częstochowy i Kalwarje, świętopietrza... Później cicho, jak człowiek opadnięty przez zbójców, grzbiet chłopski pod bicze nadstawia. Polska ziemia, ziemia biczowników.
Idzie Chrystus, nogą depce maluczkich, głodnym każe się sprzedać w niewolę, skrępowanym błogosławić powrozy. Jednym tylko bogaczom dłoń podaje przyjazną, siada z nimi przy stole, jak rajca, Boga z nimi szachruje... Za Chrystusem‑giełdziarzem tłoczy się ciżba biskupów, stada proboszczów się cisną...
Przywlekli z sobą zgraje utrzymanek i bękartów: „płaszczem swoim osłoń je, Chryste!“
Poustawiali wory zrabowanych pieniędzy: „pobłogosław je, Chryste!“
Poukładali stosy zabitych ewangielją i karabinami ludzi: „potęp ich, Chryste!“
Chrystus z twarzą przesłodką na swych ukochanych proboszczyków spogląda — „co
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/137
Ta strona została przepisana.