wy zwiążecie na ziemi, sam szatan nie rozwiąże...“
A więc wiązać ramiona i ręce!...
Zdaje im się, że burzę za łeb złapać można, jak potulnego organistę, i zmusić ją do śpiewania gorzkich żalów na śmierć gospodyni.
Ale dumne pioruny już nie dadzą się zażegnać modlitwom komedjantów, walą w same świątynie, aż się trzęsą arkady.
Burza, burza!... Sto lat, lat tysiące patrzyłem na upodlenie mych braci zakutych w kajdany konfesjonałów.
Cicho słońca wstawały do życia i cicho marły w cieniach ciężkich katedr. Kto niewolnikiem być nie chciał — ginął na stosie. A teraz te stosy dawne rozpaliły ognie, przerzuciły płomienie od Sekwany aż po Wisłę, burzę grzmocą po karku...
Hop — hop!... dalej wichuro!...
Biegną w przyszłość młodzieńcy, zaopatrzeni w wizję świtu, gawiedź księża ewangielją ich straszy. Ale oni, dzieci tych gromów, synowie wichrów i płomieni, nie patrzą już w stronę rozchwianych na wietrze kościołów...
Nawet blade wyrostki, nawet dzieci już z nimi.
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/138
Ta strona została przepisana.