Płaczą matki pod amboną chowane, łamią ręce ojcowie do „świętego spokoju“ nawykli, arcypasterz wyklina, — dzieci polskie za burzą, dzieci wichrów za burzą iść muszą.
Hop — hop! dalej wichuro!...
Po ziemi, po kałużach brudnych, po niewietrzonych nigdy suterenach wiją się jeszcze resztki niewolników, karmionych odpadkami ewangielji. Pod progiem plebanji, pod kapliczką z drewna, jęczy dola chłopska, przygnieciona obcasami wielebnych, w pierś się uderza z całej mocy — „odpuść mi, Panie!“
Na tronie rzymskim rozsiadł się wygodnie pan tych jęków i śmieje się cichutko śmiechem żmii.
Ale w ziemi polskiej gromada klęcząca pod progiem plebanji nie słyszy śmiechu tego, patrzy z wiarą w zaufane oczy Chrystusa.
Tylko z nieba spadła nagle błyskawica i ukazała rozmodlonym oczom niewolników drugie stado niewolników.
Pijane postami, blade, umęczone oczy kładły się jeszcze niżej pod stopami drewnianych bożków, i anemiczne wargi jeszcze goręcej piły olej sakramentów.
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/139
Ta strona została przepisana.