— To źle, to niedobrze, to zgoła nieprzyzwoicie. Powinien się pan leczyć. Jakieś pół roku terminu w dyrekcji policji, lub w seminarjum duchownem — coś w tym rodzaju... Napewno uleczy...
— Bóg zapłać panu burmistrzowi za dobre słowo. Wrosła już we mnie ta choroba, przegryzła do szpiku kości. Nie odlezie.
— Nazwisko pana?
— Nieznane jeszcze. W mgłach, w cieniu się ukrywa. Może różą wykwitnie, a może zwiędnie podeptanym ostem. Któż to wie, panie burmistrzu?
— Nieczyste sumienie mieć musi, kto się nazwiska wyjawić boi.
— Doprawdy? przyłóż pan pieczątkę swoją do papieru — zostanie tylko pieczątka. Wyjaw pan paszportowy symbol swego numeru, który nosisz pan w stadzie obywateli, zostanie tylko symbol. Pieczątka, panie burmistrzu. Jam poza pieczątkami.
— Lat ile?
— W metryce 18.
— A właściwie?
— Właściwie? Nie wiem. Ot teraz naprzy-
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/22
Ta strona została przepisana.