kład przeżyłem ze 150. To nic: to lata urodzaju dla mnie.
— Za szybko pan rośniesz.
— A tak, i przerastam. To moje nieszczęście.
— Zajęcie pańskie?
— Nie rozumiem.
— Fach, rzemiosło?
— Ach, o tem mowa! Nie rozejrzałem się dotąd, a może nie rozejrzę się już. Zresztą mimo młodości mam nieco zepsuty apetyt: nie przejadłbym już może całej doby.
— Tem lepiej: zostawiłbyś pan resztę dla żony i dzieci. Wzrosłyby szanse posagu, stanowiska.
— O nie, panie burmistrzu! Ja muszę umrzeć bezdzietnym, bo w przeciwnym razie musiałbym pokutować na ziemi, rozszarpany na drobne cząsteczki, wykoszlawiony, śmieszny dla samego siebie. A możebym strędowaciał w trzeciem, lub czwartem pokoleniu od rzymskiego katechizmu i został, nie daj Boże, urzędnikiem austrjackim... Nie! nie! — żona, dzieci... rezygnuję... Miłość — prędzej... Ale i tej kupić nie ma za co...
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/23
Ta strona została przepisana.