— Ach! pan nie masz pieniędzy? To najgorsza legitymacja. Wszystko uszłoby, ale nie to. Proszę o paszport.
— Niestety, pękaty mój burmistrzu. Mam za to znaki szczególne.
— Ciekawe... czekam...
— Ot nic... trochę wiary w moc własną.
— To drwiny. To nie odpowiada idei państwowości. Każę pana zaaresztować.
— Już jestem aresztowany.
— Tak, ale ja pana odeślę do starosty. Pan niebezpieczny człowiek.
Poszedłem znowu za żandarmem. Było dwie mile drogi do starostwa. Cóż z tego? Choćby dwadzieścia! Wszak byłem „nielegalnym“: nie miałem paszportu. I gdyby mnie teraz wzywała kochanka, lub umierający przyjaciel, gdyby towarzysze idei wołali mnie resztkami sił dla ratowania wspólnego nieba, nic nie poruszyłoby tego opancerzonego w bagnet chrześcijanina, który dawał baczenie na każdy mój ruch. „Uciekać zapragnę, jak szczenię ubije, przekłuje stalą. I wszystko go pochwali: moralność, prawo, religja“. Ale ja nie miałem przyjaciela, ani kochanki, nie wzywali mnie żadni towarzysze. Jed-
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/24
Ta strona została przepisana.