powagą — z całą niezręcznością naiwnego bydlęcia.
Utopił łapy w mym niewinnym tłomoczku, obmacał oczami kilka nic nie mówiących listów, i po raz tysiączny w życiu dowiedział się może, że jest tylko urzędnikiem austrjackim. Ale gdy tylko doszło to do jego świadomości, postarał się w tej chwili zaprzeczyć temu: czytywał przecie kiedyś klasyków i romantyków: słyszał coś o człowieku.
Jeszcze raz przywołał na scenę uśmieszek, osłodził go, wygładził i rzekł:
— Więc uciekłeś z Królestwa, mój synu?
To już mówił czysty altruista, inteligent o szerokich skrzydłach, orlę z zaduchu biurokratycznego wylatujące, jakiś salonowy „pan Alfons“ panienek histerycznych, słowem, cesarsko‑królewskie zero, wstydzące się resztkami zwyrodniałych instynktów — samego siebie. „I my tu przecie ludzie“.
Ale ja z obojętnością patrzyłem na trefione podskoki jego tchórzliwości i łokciami milczenia grzmotnąłem go po kadłubie. „Bez tych pokrewieństw, kundlu!“
To mu przypomniało, że jest bądź co bądź
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/27
Ta strona została przepisana.