Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/37

Ta strona została przepisana.

miał w teatrze? prawda? Właśnie!... A od czegóż się to wszystko poczyna? Od całych butów. Kup sobie pan na początek buty. Oto honorarjum. Reszta sama przyjdzie.
Nachyliłem się nad jego uchem i szeptałem:
— Znam krótsze drogi...
Zdziwienie...
— Pan?
— Tak. Mam list polecający do Kolumba mecenasów sztuki.
Poderwał się, jak kuropatwa...
— Czy być może? Ależ przyjacielu! siadaj! Może koniaczku? Nic tak nie krzepi ducha, jak rozmowa dusz bratnich. Prosit!... Ja pana zaprowadzę do niego. Dobrze? Weźno pan mój grzebyczek i przyczesz się nieco. Odrazu genjusza odgadłem w panu. Czy pozwoli mi pan przeczytać ten list?
Lecz ja sięgnąłem do kieszeni i wyjmując list darłem go w drobne kawałeczki i rozrzucałem po ziemi. Wtedy redaktor zaczął pełzać po podłodze i, jęcząc, zbierał strzępy papieru.
— Boże, co za profanacja! List polecający! Warjat! samobójca!