Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/42

Ta strona została przepisana.

Raz, kiedym przyszedł do Jadwini, zastałem jakiegoś tanecznika. Żywo, żywo rozmawiali i oboje pokazywali sobie siebie, jak na wystawie sklepowej.
— Przyszły radca stanu — pomyślałem.
I nie omyliłem się.
— Tak więc, kuzynko — mówił tanecznik — od jutrzejszego dnia będę brał po sto pięćdziesiąt reńskich miesięcznych aspiracji.
Ona patrzyła na niego z zachwytem i melancholijnie mówiła:
— Oh! społeczeństwo musi wkrótce drożej zapłacić za pańskie poświęcenie.
Połknął haczyk z radością i skromnie spuścił oczy.
— Są genjalniejsi odemnie.
Ale ona zaprzeczyła temu.
Tego dnia byłem ogromnie drobny w tym domu. I odtąd dnie takie powtarzały się coraz częściej. Siadywali uśmiechnięci oboje i zachwycali się sobą. On pokazywał jej swoją portmonetkę i rachował pieniądze, ona pokazywała mu białe zęby, ślicznie toczone ramiona, czasem łydki kawałek. Okres miłości...