Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/46

Ta strona została przepisana.

bry, a przyjrzeć się panu, to aż strach bierze. Pan ludzi nie lubisz. Aby im na złość zrobić... Wczoraj naprzykład ten kapral o manewrach opowiadał. Wszyscy słuchają, śmieją się... Pan jeden się tylko skrzywił i wreszcie mówisz: „po co to wszystko?“ A kiedy komisarz policji szedł przez podwórko, toś mu się pan nawet nie ukłonił... prawda?
— Prawda.
Ze smutkiem patrzyłem na powroźnika... Złagodniał...
— Eh, bo pan myśli może, że ja tak dla dokuczenia panu: A ja z dobroci. Ot szkoda mi pana. Ręce ma pan takie białe i mógłbyś pan jeść gulasz z papryką, a pan chleb suchy wolisz.
Uśmiechnął się z życzliwością i ciągnął.
— Mnie żal pańskich rąk białych. Pan może nie wiesz? Ja mam brata lokaja... U takiego wielkiego księcia służy! Co powie — to święte. Pić, jeść panu dadzą, liberję... Cóż? zechciałby pan być lokajem.
Spojrzał na mnie z tryumfem.
— Nie, panie, nie zechciałbym być lokajem.