Rozgniewał się... Ostre słowa nienawiści zawarczały mu w ustach.
— Psia krew! Panuby i niebem samym nie dogodził.
Na drugi dzień po tej rozmowie powroźnik gniewny był od samego rana. Przyglądał mi się z podełba i gryzł własne myśli. Jak pantera, czająca się do skoku, tak on się czaił, przydeptywał.
— Ej, nie wytrzymam — syknął.
— A co tam? — spytałem.
Nienawiść mu w oczach wybłysła, ale ją złapał przemocą i zgniótł siłą woli.
— Na co tu się tarmosić i szarpać? — mówił. Tak być dłużej nie może. My razem nie możemy mieszkać. Pan pacierza nie mówi.
Spojrzałem przez okno. Deszcz chlupał. Każdy listek dygotał na drzewie od zimna.
Z przerażeniem pomyślałem, że pozostanę bez dachu.
Ale i powroźnik stracił zręczność.
— Bo widzisz pan — tłumaczył się — przecie to jest musowe. Można być złodziejem, hyclem, psem, ale pacierz trzeba mówić.
Rozstaliśmy się...
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/47
Ta strona została przepisana.