wujów, mecenasów i kanoników, swoje szwaczki drżące od miłości. Czasem wierne odbicie przeszłości, czasem kompozycja tylko. To było im potrzebne do życia... Utrzymali nawet swoje dawne tytuły: każdy nazywał się doktorem, literatem, historykiem... Jeden tylko nie miał żadnego tytułu, więc go nazwali kandydatem.
— Słuchajcie, kandydacie, kiedyż wy na to założenie sklepu dostaniecie? — pytał matematyk.
Kandydat zaciągał się papierosem i odpowiadał tak, żeby wszyscy słyszeli:
— Muszę jeszcze czekać, uważacie matematyku, ze dwa miesiące. Pieniądze już są, ale je ciotka wycofa dopiero.
Działo się to w kawiarni, która była trzecim posterunkiem domu noclegowego, i tu działo się najwięcej. Kandydat wyciągał jakieś rachunki, projekty, pokazywał, tłumaczył... Wszyscy wiedzieli, że sklepu żadnego nie założy, że żadna ciotka pieniędzy mu nie da, ale to nie przeszkadzało im słuchać. Każdy miał przecie jakieś rachunki i projekty, i żaden w nie nie wierzył... Jeden miał zostać profesorem gimnazjum, drugi ordynatorem szpitala, trzeci redaktorem po-
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/54
Ta strona została przepisana.