Zupełnie jak w salonie...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ale czekaj pani, opowiem ci inną powieść.
Wychodząc z grobów królewskich, wzięty byłem do niewoli, zwanej dyrekcją policji.
— Co pan właściwie za jeden? — pytał komisarz.
Opowiedziałem mu, com wiedział o sobie, ale to nie wystarczyło. Odprowadzono mnie do aresztu — „pod telegraf“. Ludzie spali tam — a było ich dużo — na długich, twardych tapczanach... Jedni spali, inni nie spali — jak „pod telegrafem“...
Wszyscy byli wielkimi przestępcami, i biuro oddzielne notowało ich do odpowiedzialności, jak woły do brakowania. Ten śpiewał na ulicy i mógł obudzić przez to jakiego kupca, ów uścisk oddawał prostytutce na plantacjach miejskich... Zakłócenie porządku, zbrodnia przeciw moralności...
Najwięcej było pijanych...
Trzeszczała sztaba żelazna, zgrzytał klucz w zamku, policjant wpychał „zbrodniarza“. „Zbrodniarz“ szukał po omacku tapczana i śmiał