I pamiętam, jak później w areszcie jakiś człowiek podszedł ku mnie i rzekł:
— Paneś nic nie jadł...
Nie widziałem, jak wyglądał, bo nie patrzyłem na niego... Sięgnął do kieszeni i nasypał dla mnie na oknie garść ziarnek z dyni...
I znów mnie wezwano do dyrekcji policji.
Komisarz objaśnił mnie, że jestem zbrodniarzem: że źle się ubieram, mało jadam i niewygodnie mieszkam. O tem już dawno wiedziałem... Nadto dodał, że właśnie dlatego państwo austrjackie muszę opuścić, a o tem jeszcze nie wiedziałem. Chciałem mu coś mówić o ojczyźnie, o dzieciach jednej ziemi, ale przypomniałem sobie, że jest komisarzem i zacząłem uważnie rachować guziki na jego mundurze.
Trochę się zniecierpliwił i rzekł:
— A w przeciwnym razie wydamy pana władzom rosyjskim.
Zwrot ten okropnie mi się podobał i podpisałem protokół, że w przeciągu doby opuszczę Kraków, Galicję i całą Austrję.
Wkrótce sam zmierzałem ku granicy rosyjskiej...
Przemycałem się nocą...
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/64
Ta strona została przepisana.