I stało się to, co się najczęściej staje: żołnierze pilnowali granicy, a ja przeszedłem granicę niepostrzeżony.
Przesadziliśmy płot jakiś...
— Na prawo, na prawo — mówił przewodnik.
Nagle tentent kopyt końskich...
— Gonią nas...
Zaczęliśmy uciekać...
Las — bagna, błoto — woda, płot — drzewa, „skacz pan!“ — „szlus, szlus! Kładźmy się na ziemię“... — „nie oddychaj pan tak głośno“. — „jazda na to drzewo“ — las — bagna, błoto — woda, płot — drzewa... Jak ogary pędzone przez wilków...
Utytłani byliśmy w błocie, z przemokłą odzieżą, z pręgami od łóz na twarzach. W butach woda chlupała, pot czoła oblewał, ale umknęliśmy...
I była chwila, kiedy zdało mi się, że tak właśnie powinno być, jak było; że tak najlepiej było, jak było... Moknąć i uciekać, chować się i czaić...
Wyszliśmy na jakiś gościniec leśny, z gościńca na boczną dróżkę, z dróżki na inny gościniec... Tak szliśmy długo.
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/66
Ta strona została przepisana.