wypytywali, jak w Austrji żyć — być człowiekowi, czy „cara ichniego widziałem?“ Opowiadałem im, że wszędzie źle biednemu człowiekowi, a źle mu, że słońca nigdy nie widzi i „azbuki“ nie zna; a oni patrzyli na mnie z podziwem, słuchali mnie bacznie i karabiny trzymali w rękach, żebym im nie uciekł.
Oficer kazał mnie odprowadzić na komorę. Władze wojskowe oddawały mnie władzom cywilnym.
— Pamiętaj! — nakazywał żołnierzowi — obchodź się z parniem dobrze. A zechce uciekać, tak strzelaj.
— Słuszaju...
— No, chodź, gołąbku.
Z komory oddano mnie sołtysowi.
Teraz mieli mnie już wlec etapem: od gminy do gminy, aż na miejsce urodzenia.
Sołtys zamówił dwóch stróżów, wyjął ręczne kajdany ze stolika. Zbliżył się do mnie.
— Dać no ręce...
Bezmyślnie arogancką twarz opromieniła duma wiejskiego urzędnika władnego okuwać w żelaza, Sycił się tą władzą i smakował, jak w dobrej potrawie. Chłeptał ją, jak barszcz
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/68
Ta strona została przepisana.