z miski, i zdawało mu się, że łyka haszysz. Patrzył na mnie ponuro, bez uśmiechu, gdyż bał się, że uśmiechem powagę popsuje.
— Trafię bez kajdan — odrzekłem spokojnie.
Odwinął kawał sukmany i pokazał na piersiach blachę sołtysowską.
— Znas pon ten mental?
A widząc, że blacha nie budzi we mnie pokory, rozgniewał się...
— My tu nie takich ślachciców pędzali w kajdanach.
Właściwie rozgniewał się zupełnie o co innego. Rozgniewał się o to, że miał kołtun na łbie, i wszy go gryzły; rozgniewał się o setki lat niewoli i upokorzeń; rozgniewał się o baty, co mu od urodzenia gwizdały nad uchem. O to się rozgniewał... A mnie rozpacz porwała, że on za to na mnie się gniewa. I nienawiść się we mnie zagotowała za to, że on taki zły i mściwy; że zamiast kwiatów, blachę nosi na piersi i szczyci się nią przede mną.
I oto obsypałem go gradem klątw i złorzeczeń.
— Kładź, chamie, kajdany! Łeb ci niemi rozwalę!
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/69
Ta strona została przepisana.