Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/81

Ta strona została przepisana.

— Och! wyznaję z zadowoleniem: unikałem tej rozkoszy.
— To już czysta bezbożność... Dopłacisz pan za to jeszcze pięćset rubli... No, niema co... płać pan —.
— A czyby tak nie można zamienić pieniędzy na jakąś pokutę?
— Niby jaką?
— Nie znam się na teologji, ale tak myślę: może kilka tysięcy litanji, biczowanie jakieś, wreszcie odklęczeć... Czy ja wiem?
— Pan drwisz ze mnie...
— O wielebny! nie drwi ten, kto grosza nie ma w kieszeni.
— Jakże pan śmiesz wobec tego prosić o pogrzeb? Trudno! siadaj pan: wyłupię panu oko.
Zacisnąłem zęby... Nogi w ziemię wparłem z całej mocy...
— Oh!... boli...
Za chwilę byłem już bez oka.
— Amen... — rzekł proboszcz. — Teraz idź pan dzień poleżeć w domu, dzień w kaplicy, na trzeci dzień pana pochowam...
— Moje uszanowanie...