Stary Jaśko rozgniewał się, że dopuszczam do śpiewania — parobków.
— Jakże im z gospodarzami w kupie? Jak świat światem tego nie było...
A ja chodziłem ciągle po chatach niewolników i uczyłem ich Hymnu Wyzwolenia.
Głowy na rękach opierali i słuchali pieśni, aby ją natychmiast zapomnieć. Inni utrzymywali kilka słów w pamięci, ale przekuwali je w piece chlebowe, gdzie czarownice piekły im smaczne podpłomyki.
Większość słuchała mnie z ciekawości, tak jak się słucha kataryniarza albo pijaka... Umilkła katarynka — „wio siwy! trza się worać sumsiadowi...“
A byli już i tacy, którzy podśmiewali się ze mnie po cichu...
— Cudak ta, i tyle — mówili o mnie.
I znalazłem tylko pięciu, którzy mnie bacznie słuchali. Jednego za to ojciec z domu wypędził, drugiego porzuciła dziewczyna, trzeciego wyklęła matka, czwarty „postradał“ służbę u gospodarza... Piątego tylko nikt nie pokarał, bo był sierota, i nikogo na świecie nie miał...
Chodzili za mną ci pięciu i uczyli się melodji.
Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/84
Ta strona została przepisana.