fala złego śmiechu zahuczała w tłumie, pękła i umarła... Ksiądz mrugnął na mnie szyderczo, zaintonował litanję i poszedł... Naród — za nim... Pozostał przy mnie tylko ten jeden piąty, co był zupełnym sierotą...
Poczułem wkoło siebie nienawiść, gniew i mściwość tłumów... Ksiądz chodzi odtąd ciągle za mną, dmucha w te nienawiści, aby je rozpalić w pożar, i pokazuje ludziom moje szklane oko. Oni nie wiedzą, że to oko szklane... ksiądz mi sam wyłupił, idą za nim i błogosławią mu, a mnie przeklinają...
I tak będzie aż dotąd, póki się nie nauczą mej pieśni...
Wtedy zabijemy księdza „Hymnem Wyzwolenia“...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Słuchasz mnie pani smutna, patrzysz, i już o nic nie pytasz. Słuchaj mnie! Kiedyś, kiedyś, gdy niedokończone powieści będą już tylko przeszłości maligną, wrócisz na te miejsca, gdziem ci opowiadał, i powiesz: „on pierwszy tak mówił“... A ja wtedy już dalej iść muszę, i będę ludzi wołał mową obłąkanego.