Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Ja podwijam nogi pod siebie, zapalam papierosa i cedzę przez zęby: „idźcie woły do waszych taczek, rozpychać głupszych i słabszych“. — Przeto mam licznych wrogów. Ludzie nie lubią moich prawd z mojego patrzenia idących. Wzruszają ramionami i nazywają mnie... „obłąkanym“.
To mnie cieszy... Zaglądam im w oczy i śmieję się...
Ale oni nie tylko nie lubią moich prawd, — śmiechu mego nie znoszą.
Gdy usłyszą taniec mojej ironji, z postronkami biegną i wiązaćby mnie chcieli... Lecz ja wtedy cicho, jak gasnący księżyc, uderzam ich po twarzach mojemi wypłowiałemi oczami i niemym spokojem odrzucam od siebie ich kłapiące zęby.

WIOSNA.

Mieszkałem naprzeciw pensjonatu. Lubiłem patrzyć przez okno, jak młode dziewczęta wychylały główki i z ciekawością śledziły moją ciekawość.
Znałem je wszystkie z uśmiechów i ruchów, choć nigdy nie zamieniliśmy słowa przez usta.