Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
95

Aż tu pewnego poranku
Donoszą mi żydki,
Że mój Francuz na łeb wraca
A z drżącemi łydki.

I nie długo było czekać:
Przybiega zmarznięty,
Nic nie mówi, i coś goły
Jak turecki święty.

Bierze co jeszcze zostało,
W nogi, choć o głodzie;
A ty miły więc Polaku
Zostałeś na lodzie.

W domu ładu, ani składu!
W całem gospodarstwie
Nie ma i psa do posługi
Po francuzkiem carstwie.

Więc też Moskal rozjuszony
Bez pardonu wpadnie;
I jak nigdy przedtem nie śmiał,
Morduje i kradnie.