Strona:Lwów - Kamieniec Podolski. Notatki z podróży cyklisty.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

kiej płaszczyzny wystrzela brzeg skalisty ― i tak dalej i dalej i ciągle, aż kiedy zacznie dogrzewać słońce mniej cię już zajmują widoki, lecz rozebrawszy się, a trzymając w ręku witkę, którą się spaja tratwy ― jednym skokiem rozkoszujesz się wodą dniestrową i dziwisz się, że on taki brudny w Żurawnie ― tutaj jak łza czysty, a jak najlepsza górska rzeka orzeźwiający.
Pomiędzy jedną taką a drugą kąpielą wyjmuję z torby kartę i piszę do pani C. zawiadamiając Ją, że ani cała hydropatya, ani najpoważniejszy i najlepszy dr. K. nie dali mi tego uspokojenia, co tych kilka godzin podróży na tratwie. Wyciągamy butelki piwa studzące się w wodzie dniestrowej, zjadamy kanapki, któremi nas pani St. na drogę zaopatrzyła, dziękujemy Jej raz jeszcze za Jej ujmującą gościnność i... czujemy, że słońce nie żartuje i dogrzewa, coraz lepiej, że nas pali i smarzy poprostu, jak na patelni. Patrzymy na zegarek ― dwunasta ― nie dziwi nas to wcale, że słońce o dwunastej tak bardzo gorące ― ale zaczyna nam być coraz mniej przyjemnie, i coraz bardziej nas piecze. Patelnia, czysta patelnia! a więc znów kilka razy do wody — i znów lepiej i znośniej. Podczas tego słychać z brzegu: „Daj Boże szczasływo“ — „Daj Boże i Wam“, a że w okolicach tych zupełny brak drzewa, więc ten doprasza się o polano, inny do-