Leżę czarny i zmęczony,
Aż mnie ciężki sen zabija,
A gdy budzę się — jest wieczór
Różowawo-popielaty.
Więc wychodzę, chodzę, chodzę
I wrykuję się w kamienie,
Płaczę, lecz udaję katar
Przed znajomym napotkanym.
A ty z mężem po kolacji
Pijesz wino przy stoliku,
Uwerturę „z Orfeusza“
Gra orkiestra uśmiechnięta.
Wszyscy wam się przyglądają,
Podziwiają twą urodę,
O talencie twego męża
Szepcą z wielką rewerencją.
Mąż twój, rzewnie podchmielony,
Mówi wreszcie: czas do domu...
Wychodzicie roziskrzeni,
I mąż trzyma cię pod ramię.
A ja, czarny, na ulicy
Kombinuję, kombinuję:
„Jeśli w czwartek list wysłałem,
To już mogła być odpowiedź"...
—————————
Słuchaj — uderz męża w mordę
I wybiegnij w noc pod gwiazdy,
Pomyśl o mnie, przedstaw sobie
Mnie, strasznego chłopca z Łodzi!
Bo ja krzyczę tam z tęsknoty
I wytężam senne oczy,
I zgarbiony, siedzę, piszę,
Piszę groźny list do ciebie!