w czoło, podczas gdy słychać już było ciężkie kroki na schodach, a potem otwierane przemocą drzwi.
Podskoczył do okna, a otworzywszy je szeroko, oddał w powietrze dwa strzały, a potem zaczął wołać:
— Tędy! tędy! — Mam już tych zbójów, trzymam ich! — Ach śpieszcie się z pomocą, bo mi umkną!
Potem, nie namyślając się, skoczył do Gilberta, obalił go na ziemię i zaczął się z nim szamotać.
— Co to jest? — krzyknął chłopak, odurzony tą nagłą napaścią.
— To nic, broń się jak możesz, aby policja widziała, jak trudno mi cię pokonać. — Policja wchodziła już właśnie, a Łupin miał jeszcze czas szepnąć swemu młodemu wspólnikowi:
— Pójdziecie do więzienia, ty i Vaucheray. Niema innej rady! Ale się nie lękaj, wydostanę was z ula. Teraz za to graj dobrze komedję, udając, że mnie nie znasz.
— Rób idjoto, co ci każe! — syknął jeszcze Vaucheray, który zrozumiał już plan Arsena. — On nas wydobędzie z biedy, już nieraz tak bywało — rzekł.
Lupin przypomniał sobie nagle mały przedmiot, który Gilbert włożył do kieszeni, w tajemnicy przed nim.
— Oddajno mi wpierw ten drobiazg, który widziałem w twojem ręku — rozkazał Gilbertowi.
— Och nie! nie! — bronił się chłopak z niezwykłym uporem.
— W takim razie sam ci go wezmę — szepnął Arsen i przycisnąwszy go do ziemi, wydobył z kieszeni jakiś mały przedmiot, który wsunął szybko w rękaw.
Wchodząca policja zastała ich obu pasujących się z niezwykłą gwałtownością. Szamotanie to miało wszelkie pozory walki na śmierć i życie, toczonej przez dwóch zajadłych przeciwników.
— Na pomoc! hej pomocy! — nie przestawał wowołać Arsen. Pośpieszono mu też z pomocą, i w ciągu
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/10
Ta strona została przepisana.