Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/103

Ta strona została przepisana.

gotowanych dla reporterów paryskich, ale większość tych panów wolała jechać powozem.
Arsen był doskonałym jeźdźcem, więc nie potrzebował się zbytnio wytężać, tembardziej, że markiz i jego strzelec jechał stępa dość długo w głąb lasu wraz z całą gromadą myśliwych.
Gdy byli już niedaleko wyznaczonych stanowisk, Albufex zamienił kilka słów ze starym Sebastianim, poczem ten uchylił kapelusza i zawrócił, spotykając się oko w oko z Arsenem, któremu twarz Korsykanina wydała się jeszcze dzikszą, niż poprzednio.
Od tej chwili Arsen czekał tylko sposobności, aby uskoczyć w bok, a gdy znalazł się między drzewami, zawrócił w tymże kierunku, w jakim widział odjeżdżającego strzelca.
Stary nie śpieszył i jechał zwolna, puszczając dym z fajki. Jechali tak w stosownej do siebie odległości, dobre pół godziny, poczem las zaczął rzednąć, a poprzez pnie drzew błysnęła wstęga rzeki. Arsen zatrzymał się, bo tu zaczynała się bezdrzewna dolina, gdzie śledzony przez niego strzelec mógł go łatwo zauważyć. Niewiele myśląc, zeskoczył ze swego wierzchowca, zostawiając mu swobodę, z której spokojne zwierzę skorzystało dla skubania trawy, sam zaś podsunął się ostrożnie aż na skraj lasu, a potem cicho i zgrabnie jak kot wydrapał się na szczyt rozłożystego dębu.
Widok, jaki stamtąd dojrzał, oczarować mógł każdego. Środkiem doliny płynęła srebrną wstęgą śliczna, o bystrych nurtach rzeka, a po obu jej brzegach wznosiły się malownicze skały. Nie było tu żadnego śladu ludzkiego mieszkania.
Co więcej, w czasie, gdy Arsen wdrapywał się na drzewo, stary strzelec, za którego śladem tu przybył, znikł mu gdzieś z oczu wraz z koniem. A przecież nie było tu innej drogi, prócz tej, która biegła wzdłuż rzeki, a którą Arsen widział wybornie, w całej rozciągłości z wysokiego swego stanowiska.