Ruiny. W takim razie wszystko tłómaczy się samo przez się.
Prosta rzecz, że w ruinach tych znajdować się musi jakiś zachowany od zniszczenia kątek, w którym gnieździ się stary leśnik z synami.
A może tu właśnie znajduje się kryjówka, jakieś lochy średniowieczne, gdzie ludzie ci trzymają na uwięzi Daubrecq’a.
Wyobraźnia Arsena pracowała żywo, stawiając cały szereg związanych ze sobą przypuszczeń. Po chwili jednak zmienił zdanie.
— Nie! To byłoby zbyt proste.
Ruiny zamku Mortepierre, przypomniał je sobie teraz. Znane są przecie powszechnie. Z całej Francji zjeżdżają się podróżni i turyści dla oglądania ich. Stara ta budowla, sięgająca jeszcze czasów rzymskich, zniszczoną została ostatecznie za dni rewolucji. Ale zostały z niej jeszcze ciekawe szczątki. Bastjony, fragmenty murów. Całość oddana została teraz pod opiekę specjalnej komisji archeologicznej.
A jednak, jeśli Sebastiani jest stróżem tej miejscowości, to ułatwiłoby to znakomicie margrabiemu trzym anie tam swego więźnia.
Stare zamki, rzecz wiadoma, miewają zawsze jakieś lochy, przejścia podziemne. Badanie takich osobliwości było zawsze namiętnością Arsena.
Gdyby nie był słynnym włamywaczem, zostałby z pewnością archeologiem. Mając głowę nabitą temi myślami, pojechał Arsen do Paryża i stawił się tegoż jeszcze wieczora w mieszkaniu Klarysy de Mergy.
— Zamek Mortepierre? — zawołała hrabianka, gdy opowiedział jej swoje przygody — zamek Mortepierre, czekaj pan, słyszałam wiele o tych pięknych ruinach jeszcze w dzieciństwie.
— A czy zwiedzała je pani kiedy?
— Tak, zdaje mi się, jeszcze za życia mego ojca. Tu hrabianka zamyśliła się.
— Już wiem — rzekła po chwili namysłu — w bi-
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/106
Ta strona została przepisana.