Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/107

Ta strona została przepisana.

bljotece naszej znajduje się stara broszura, opisująca ten zamek z czasów, gdy był jeszcze w dobrym stanie.
— Co pani mówi? — zawołał z radością Arsen, — Książką taka może nas lepiej objaśnić, niż żywy przewodnik. Gdyby pani raczyła ją odszukać.
— Ależ naturalnie, uczynię to natychmiast. — Rzekłszy to, Klarysa wyszła i wróciła po upływie kilkunastu minut, niosąc w ręku starożytny egzemplarz, oprawny w skórę z wytartemi już złoceniami.
Arsen rzucił się chciwie na książkę i przerzucał jej kartki drżącemi rękoma.
Klarysa pochyliła się nad nią również i pomagała mu w poszukiwaniach, wskazując na staroświeckie ryciny, odtwarzające zamek w różnych jego przemianach. Pomimo palącej ciekawości, jaką wzbudzała w nim ta książka, Arsen czuł się zmięszany tak bliską obecnością hrabianki de Mergy.
Wyczuwał nozdrzami subtelną woń, wydzielającą się z jej włosów, widział tuż przy sobie delikatny jej profil.
Mały Armand zaciekawiony był także widokiem tych starych, dziwnych ruin.
Nie bał się już wcale Arsena. Owszem, oswoił się z nim i zaprzyjaźnił. A ktoby widział w tej chwili tych troje, skupionych około pięknego mahoniowego stołu, oświeconego lampą, wziąłby ich zapewne za cichą, szczęśliwą rodzinę.
A przecież spokój dalekim był od serca hrabianki de Mergy, a nawet mały Armand, dziecko nad wiek roztropne — przeczuwał właściwe znaczenie tej narady.
Słysząc rozmowę siostry z Arsenem o podziemiach, biegnących spodem zamku — wyszeptał przyciszonym głosem:
— Więc może to tam ukryto kryształowy korek, siostrzyczko? Prawdziwy kryształowy korek? Takbym go chciał widzieć.