paru minut Gilbert został skrępowany, podczas gdy Arsen Lupín dźwignął się z podłogi, ocierając spocone czoło.
— No! przyszliście panowie w samą porę — rzekł, zwracając się do komisarza policji. — Jeszcze chwilkę, a ten młody smyk byłby mi umknął z rąk. Silny jest jak atleta cyrkowy.
— Czy to pan telefonowałeś do nas? — spytał grzecznie komisarz.
— O nie! Ja przybyłem tu razem z pańskimi agentami. Wchodziłem właśnie do biura w chwili, gdy doniesiono o napadzie na willę „Marja Teresa“ i poszedłem na ochotnika.
— W jaki sposób uprzedziłeś pan nas tutaj? — W bardzo prosty — panowie weszliście przez drzwi, ja zaś wskoczyłem przez okno, w samą porę właśnie, aby zatrzymać złoczyńców, którzy zabierali się do ucieczki.
— Czy znasz pan mieszkańców tej willi?
— Słyszałem tylko.
— Więc nie jesteś pan służącym pana Daubrecq’a?
— Ja służącym? — oburzył się Arsen. — Jestem obywatelem Paryża, szukającym tu jak inni wytchnienia na łonie przyrody. Ale skoro pan mówisz o służącym, to będzie nim zapewne ten biedak, którego ci łotrzy zamordowali.
— Zamordowali?
— Tak jest, panie komisarzu. W idziałem przez uchylone drzwi trupa człowieka, straszliwie zamordowanego. Leży tam w przyległym pokoju. Straszny doprawdy widok, nie mogę dotąd ochłonąć.
Na to wyznanie, wszyscy chcieli wejść do sąsiedniego pokoju, dla obejrzenia ofiary zbrodni. Komisarz oczywiście sprzeciwił się temu i udał się tam wraz z paru agentami, Arsen zaś udzielał pozostałym kilku jeszcze wiadomości o przebiegu swej walki z dwoma bandytami. Po niejakim czasie oświadczył, że czuje się tak wzruszonym, iż musi wyjść na chwilę do
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/11
Ta strona została przepisana.