— Nigdy w świecie — zaprzeczył margrabia. — Nie oddał on nikomu listy. Ukrył ją sam i sam tylko wie o miejscu, gdzie jest przechowana. Skoro się tylko obudzi, przeciągnięcie mu znów wasze drążki.
— Skórę ma już zdartą dokoła.
— Tem lepiej, prędzej usłucha głosu rozsądku.
Margrabia był podniecony trunkiem i widocznem było, że się przed niczem nie cofnie.
Synowie Sebastianiego zajęci byli tymczasem trzeźwieniem omdlałego. Daubrecą długo nie dawał się przywołać do życia, chciał może udawać omdlenie, ale powracający oddech zdradził w nim iskrę życia.
— No! no! nie rób trupa — zauważył sucho margrabia.
Ale już na sam widok narzędzi tortury, Daubrecą rzucił się na łóżku, o ile na to pozwalały jego więzy.
— No dobrze, dobrze — pocieszał go margrabia — widzę, że masz ochotę pogodzić się z koniecznością. Sam widzisz przyjacielu, że niema co bawić się w bohatera. Ból jest zawsze bólem — i rozumny człowiek nie daje się napróżno torturować, skoro wie, że jedno jedyne słówko może go uratować. Opowiesz teraz wszystko, jasno, porządnie, nie bawiąc się w półsłówka. No! Sebastiani, poświeć mu dobrze w oczy.
Stary leśnik podniósł lampę wprost głowy leżącego. Markiz wpatrywał się chciwie w twarz Daubrecq’a — bladą i zmienioną od bólu.
— Rusza ustami, mówi, naturalnie, że mówić będzie. Dobrze, przyjacielu — słucham cię, jestem cały słuchem.
Tu Arsen Lupin zaklął w duchu, najstraszniejszemi klątwami, jakie zna mowa ludzka. Bo i na cóż mu się przyda cała zasadzka, urządzona z takim trudem?
Daubrecą mówił, wyznawał coś margrabiemu Albufex, którego twarz rozpogodziła się nagle.
Ale cóż, wyznanie to, cała historja kryształowego
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/120
Ta strona została przepisana.