korka, czy też innej jakiej skrytki, w której przechowany był fatalny papier, wypowiadaną była tak cicho, że ani jeden wyraz nie dochodził do uszu Arsena.
Słyszał tylko wykrzykniki margrabiego, jak naprzykład:
— Bardzo dobrze, wyśmienicie, wspaniale pomyślane. I to tak pod nosem dyrektora policji? Ha, ha! wyborna sztuczka. A tylko czy można ci wierzyć? Czy mówisz prawdę? Chyba, że tak, bo wszak rozumiesz dobrze bratku, że nie wypuszczę cię stąd, dokąd nie sprawdzę na miejscu. Jadę zaraz, dziś jeszcze do Paryża.
Arsen wściekał się w swojej kryjówce. Tego nie przewidział. Pewien był, że uchwyci jakiś pewny wątek, a tu nie usłyszał nic prócz owego dwukrotnie wypowiedzianego słowa Mary. Co to mogło znaczyć? Byłoż to imię?
Mary jak wiadomo oznacza po angielsku Marja
Podobnie, jak przed chwilą markiz, łam ał sobie Arsen głowę nad rozwiązaniem łamigłówki. Spowiedź Daubrecq’a skończyła się wreszcie.
Markiz powstał i spojrzał na zegarek.
— Sebastiani — rzekł. — Odwieziesz mnie na dworzec, mamy jeszcze trzy godziny czasu do odejścia pociągu.
Arsen zadrżał.
— Markiz więc odjedzie za trzy godziny — myślał Arsen — i rankiem już będzie w Paryżu, a potem...
Tu jakby w odpowiedzi na jego obawy ozwał się głos starego Sebastianiego:
— Ale jakże to będzie, panie margrabio. Dom pana posła obsadzony jest przez policję, nie uda nam się przedostać do niego w dzień.
— A więc spróbujemy w nocy. Nie bój się, wejdę tam drzwiami czy oknami, najdalej jutro o tej porze.
Słysząc to, Arsen odetchnął. Miał więc przed sobą jeszcze całą dobę czasu.
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/121
Ta strona została przepisana.