skrawą portjerą. Słońce przedzierało się nieśmiało przez zapuszczone firanki. Spróbował podnieść głowę, aie uczuł natychmiast przejmujący ból i jęknął głucho. W tejże chwili usłyszał lekkie kroki, a potem pochyliła się nad nim twarz kobieca, blada twarz rozświecona parą wielkich szaro-niebieskich oczu.
— Klarysa! — wyszeptał z zachwytem i przymknął oczy, nie chcąc spłoszyć rozkosznego widzenia. Po chwili otworzył je znów i uśmiechnął się. Hrabianka de Mergy stała przed nim.
— Pst! — rzekła, kładąc palec na ustach. — Nie ruszaj się pan i nie mów ani słowa, trzeba być rozsądniejszym. Jesteś jeszcze bardzo osłabiony.
Nalała mu sama jakiegoś płynu, którego wypił pełną łyżkę, nie troszcząc się o jego smak. Był to widocznie bardzo skuteczny kordjał, bo wypiwszy go uczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele i zrobiło mu się jakoś raźniej.
— Gdzie jestem, hrabianko? — zapytał wtedy.
Na te słowa przybliżył się do łóżka Le Balu i młody człowiek z czarną strzyżoną bródką, w którym Arsen rozpoznał znajomego sobie doktora z Paryża, nazwiskiem Martin. Był to dobry jego przyjaciel, któremu pożyczył niegdyś kwotę, potrzebną do skończenia uniwersytetu, a którego Klarysa sprowadziła tu widocznie z Paryża.
Doktór wziął go za puls, dotknął jego szyi, która była obandażowana, a potem rzekł:
— Jesteśmy na dobrej drodze, ale musi pan kilka dni jeszcze leżeć nieruchomo, bo ma pan tu cięcie, ranę niewygojoną jeszcze, która jednak zabliźnia się wcale nieźle.
— Ach, już wiem! — zawołał Arsen. — Daubrecq! Gdzie jest Daubrecq? — Czy udało się wam schwytać go — a przytem...
Tu nagle urwał. Chciał spytać o listę 27-miu, ale rozumiał, że nie należy mówić o niej w przytomności doktora.
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/129
Ta strona została przepisana.