ma, do jakiego stopnia uszczęśliwisz mnie swoją obecnością. Liczyłem właśnie na nią i zamówiłem kolację na dwie osoby.
Mówiąc to, odstąpił od niej, a otworzywszy drzwi, łączące oba pokoje, odkręcił elektryczne światło, które zalało pokój potokiem jasności.
Klarysa stała bez ruchu. Nie zlękła się jednak, a nawet nie zdziwiła. Tyle przeszła w ciągu ostatnich dwóch lat, tyle wycierpiała, że była już stępioną, odrętwiałą na wszystkie wrażenia.
— Dobrze — odrzekła suchym, drewnianym głosem — chętnie odwiedzę pana.
— I zjesz ze mną kolację?
— I zjem z panem kolację.
— Brawo! — zawołał Daubrecą, pokładając się od śmiechu — brawo! to lubię. Wywietrzały więc już pani z głowy hrabiowskie tony. Nie jesteś już dumną Klarysą de Mergy. No! prawda, że towarzystwo, w jakiem obracałaś się w ostatnich czasach... to już widocznie familijne. Braciszek w kryminale pod zarzutem morderstwa, a siostra ugania się po świecie w towarzystwie opryszków i włamywaczy. — Ale nie chcę im ubliżać, skoro są twymi przyjaciółmi. Proszę, wejdź pani.
Z temi słowy ukłonił się jej nisko z urągliwą grzecznością i zapraszał ją gestem, by weszła do jego pokoju.
Klarysa czuła tylko, że ogarnia ją jakaś bezdenna, bezgraniczna obojętność. Weszła automatycznie, powtarzając sobie w myśli prawie machinalnie:
— Arsen przyjedzie za chwilę. Arsen mnie oswobodzi.
Potem przyszła jej nagle myśl, że należy skorzystać z tego niesłychanego położenia i odszukać listę dwudziestu siedmiu. Obrzuciła bystro wzrokiem wszystkie kąty pokoju.
Ale Daubrecq odgadł ją natychmiast.
— Ależ i owszem — rzekł drwiąco — szukaj pa-
Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/146
Ta strona została przepisana.